Moje motto

Moje motto

wtorek, 24 listopada 2020

Historia jednego domu, czyli glany i marmury z duchem w tle.

 Rzecz działa się lat temu a co najmniej z 7. Telefon od przyjaciółki złapał mnie w taksówce.

- Aniu, masz chwilę ?

- Dajesz kobieto. Co się dzieje ? ( przyjaciółka projektuje domy od a d żet łącznie z ogrodami uwzględniając zasady feng shui ) 

- Mam kłopot z domem. A właściwie z tym, co się w nim dzieje. 

W tym czasie taksówka podjeżdża pod dom, a ja zamiast wyciągnąć portfel, wysiadam, nie - wyskakuję  z auta i mówię :

- Ale ja widzę w tym domu dziwne okna, takie półokrągłe, no takich okien przecież się nie wstawia !

- Ania, dokładnie takie okna są w tym domu ... Rozłączyłam się i zdążyłam w sekundzie zapomnieć, gdzie jestem i że przecież trzeba panu zapłacić. Jak to zwykle bywa wtedy, gdy coś "zobaczę".  Do świata żywych przywołał mnie głos - ale moja koła są okrągłe i to one panią tu przywiozły ;-) zapłaciłam i popędziłam do domu. 

Z tym moim "widzeniem" właśnie tak jest - obrazy pojawiają się wyraźnie i znikąd.  ( znaczy nie znikąd, ale to na inną opowieść ).

Oddzwaniam i proszę o więcej informacji. Okazuje się, że realizuje zlecenie dla ludzi bardzo majętnych, by nie rzec milionerów. Sprzęty sprowadzone z USA, montażyści owych również, Wszystko zrobione według sztuki a ... wywala bezpieczniki. Popaliło sprzęt wart kilkanaście tysięcy dolarów. Żeby tego było mało, następują jakieś dziwne rozszczelnienia w rurach z wodą i po prostu zalewa łazienkę. I tyle mi wystarczyło. Pytam, czy budynek został postawiony na miejscu starego ( w sumie to nie powinno dziwić - info dla sceptyków ;-) ) i czy tam , w tamtym budynku ktoś zmarł. Dwie odpowiedzi twierdzące. 

Właściciele owej posiadłości to osoby twardo stąpające po ziemi. Do tej pory nie wiem, jak przyjaciółce udało się ich namówić do tego, by zechcieli mnie wysłuchać. Ale stało się. Mam przyjechać. Wsiadłam więc w pociąg i po 300 km jestem na miejscu. I idę i myślę sobie - Anka, czyś Ty postradała te resztki umysłu, które Ci zostały ? Skąd wiesz, czy będą chcieli Cię wysłuchać ? A jak po minucie powiedzą, że nara, to co zrobisz, skoro nawet pociąg powrotny nie wiesz, o której masz , Ty to zawsze się wpakujesz w historie pt jak sobie nie znudzić życia... i takie tam. Ale w końcu dotarłam pod adres. Zewnętrze mnie z lekka zatkawszy. Ogród jak z bajki. Stanęłam jak wryta, ale po chwili rzekłam słowami Wołodyjowskiego - Nic to. Chyba żeby sobie dodać odwagi. I zastukałam w drzwi. I w sekundzie chciałam zwiać. Stanęło przede mną 2 metry chłopa z zagniewaną twarzą, a za nim marmury i złoto w przedpokoju. A ja w tych swoich złotych glanach sprzed 3 lat , bojówkach  i w płaszczu w stylu US Navy kupionym za 3 zł w second handzie poczułam się jak kosmitka. I pewnie bym zwiała, gdyby nie głos tego umarłego w głowie. To usadziło mnie w sekundę. 

- To Pani jest Ania ?

- W rzeczy samej. 

Jego "proszę wejść" mieściło się w najdolniejszych z dolnych   rejestrów   dobrego wychowania. Znaczy  burknął mówiąc po ludzku, a ja przez sekundę zastanowiłam się, czy w moich umiejętnościach nie mieści się może lewitacja ( o te marmury na podłodze, bo jak po nich chodzić ??? ).    

Dotarłam do kuchni, gdzie czekała jego żona. I tu skończyło się moje rumakowanie i chęć ucieczki. Wkroczyła powaga. Usiadłam. Małżeństwo wiedziało, że wiem, co się dzieje. Poprosiłam o herbatę ( której notabene nie pijam, a która okazała się być ulubioną owego małżeństwa. Bo ja z herbaty tylko kawa...). Po chwili powiedziałam im, co następuje : Moi Drodzy, w tym domu zmarł mężczyzna. Co wiecie. Ale nie wiecie, że popełnił samobójstwo wskutek nieszczęśliwej miłości. To co się dzieje w Waszym domu to wynik jego walki o Was. Prąd to energia męska, woda, to kobieta. Patrząc moim okiem, wzajem się zdradzacie, zaczął Pan, żona się chciała odgryźć. A dusza tego człowieka próbuje Wam pomóc. Sobie również. A teraz pozwólcie, że wyjdę na zewnątrz zapalić.   

I zapadła cisza. Uwierzcie, ta cisza ważyła pierdyliard ton. I w tej ciszy głos przesuwanego po marmurze krzesła i głos - nie wychodź nigdzie. Tu masz popielniczkę Aniu. 

I płacz. Obydwojga. I rozmowa. Stałam się swoistym buforem bezpieczeństwa. Po czterech  godzinach udało mi się nie tylko pozwolić wypłakać emocjom obu stron to i odprowadzić duszę, która tak pomagała, jak umiała, aż sprowadziła mnie na miejsce...    Jaki jest finał tej historii ( jednej z wielu z mojego życia ) ? Po tygodniu dostałam sms od męża - od teraz wierzę ! W domu wszystko ucichło. Wiele przegadanych godzin. Pogodziliśmy się, Dziękuję Aniu. 

 

piątek, 6 listopada 2020

Zrozumiałeś ? Tak. To dobrze - czyli o tym, jak kończymy rozmowę w momencie, w którym powinniśmy ją dopiero zacząć.

                                       O czym dziś moja główka za pomocą palców chce na głos podumać ? Ano o rozumieniu ... siebie, świata i drugiego człowieka.

                                        Rozmowa, kłótnia, wymiana zdań, dyskusja  - to na tym polega nasza homosapiensowa   komunikacja z drugą istotą. Czasem konstruktywna, częściej jednak nie ( wnioskując po wciąż moim nie-bezrobociu ).  Jaki jest zatem powód tego, że tak siebie nie rozumiemy ? 

                                       Nie będę rozwodzić się nad różnicami w płci, uwarunkowaniami, w jakich się wychowaliśmy, numerologią ( a tu pewnie kiedyś się rozwinę i opiszę, jak rozmawiają poszczególne wibracje urodzeniowe ) etc, itd. Pochylę się nad tym, że tak de facto my .... nie chcemy wiedzieć JAK nas zrozumiano. Dla nas liczy się fakt przyznania nam racji. Tak, zrozumiałem. Hura, moje górą. Nie krzywcie się.  Popatrzcie chociażby na to, jak tłumaczymy coś naszym dzieciom. Czy chcemy tak naprawdę znać, w jaki sposób dziecko zrozumiało, czy raczej o to, by przyjęło nasz punkt widzenia jako słuszny ? 

                                        W kłótni z partnerem jego tak, zrozumiałem jest przecież niczym innym jak uznaniem w naszych uszach, że dotarło do niego, że nas skrzywdził, nie rozumiał, nie dał nam czegoś, czego oczekiwaliśmy. Hurra, wygrałam. Nareszcie usłyszałam potwierdzenie, że jestem skrzywdzona i teraz on już będzie się starał i wszystko będzie dobrze ( czytaj - po mojemu ) Tyle, że najczęściej on rozumie PO SWOJEMU.A jak to wygląda ?  



                              Ano mniej więcej tak. Nie znalazłam niestety odpowiednika odwrotnego , czyli jak rozumuje mężczyzna, mam nadzieję że sens jest zrozumiały ;-)  Wniosek jest dla mnie jeden - to stąd narastająca frustracja, cisza, unikanie rozmów i oddalenie. Bo my sobie myślimy, że on zrozumiał, chodzimy w glorii i chwale zwycięstwa, on udaje, że zrozumiał , coś próbuje ale i tak suma sumarum wszystko wraca za chwilę i ...kolejne ciche dni. Jak zatem ich uniknąć ? 

                            Ja znam tylko jedną metodę - zapytać : " Dobrze, to wytłumacz mi teraz proszę swoimi słowami, w jaki sposób mnie zrozumiałeś." 

                            Uwierzcie, że to, co usłyszycie może Was wyrzucić w galaktykę, której nie widział ani Galileusz, ani Kopernik, ani nawet  Han Solo i Luke Skywalker z Gwiezdnych Wojen :) 

                            Nie bójcie się zadawać tego pytania każdemu napotkanemu sapiensowi po drodze. Nauczycie się w ten sposób nie tylko dystansu do swoich emocji, ale też ( na co bardzo liczę ) zauważycie, że jeżeli nie powiecie wprost o co Wam chodzi, nikt nie domyśli się od razu, o co Wam tak naprawdę chodzi, bo ma takiego obowiązku, by czytać Wam w myślach i się domyślać. Nie ma aż tylu jasnowidzów na tym świecie :D