Historia, którą chcę się z Wami podzielić zaczęła się kilka dni temu, z finałem w dniu dzisiejszym, który rozłożył mnie i mówiąc kolokwialnie powalił na kolana.
Kilka dni temu umówiłam się na popołudniową kawę gdzieś na mieście. Jadąc na to spotkanie, stwierdziłam, że mam jeszcze sporo czasu, więc wysiądę wcześniej i pójdę w końcu zobaczyć sklep, który od dawna przyciągał moją uwagę w trakcie podróży moim żółto - czerwonym volvo linii 132 :)
W owym rzeczonym zachwyciło mnie wszystko - okazał się być mini galerią połączoną z kawiarnią. Półki wypełnione biżuterią z kamieniami ( aż chciałby się rzec - tadammmm ) obrazami, szytymi ręcznie kotami etc. Właścicielka widząc moją minę podeszła. Temat rozmowy pewnie Was nie zdziwi - kamienie. Zwykle nie opowiadam o sobie nie pytana,ale nie tym razem. Wypaliłam po prostu - bo ja proszę pani, to nie tylko od kamieni...No i w tym momencie zamieniłyśmy się minami. Okazało się, że ta kobieta dosłownie 5 minut przed moim wejściem umówiła się z bioenergoterapeutą. Wizytę odwołała, ustaliłyśmy termin i popędziłam na spotkanie, które nawiasem mówiąc odmieniło moje życie - ale do brzegu :)
Dzisiejsze spotkanie.
Zwykle, gdy ktoś do mnie przychodzi pytam, co takiego się stało, że pojawiłam się w życiu danej osoby. Czyli czego ode mnie oczekuje. I dopiero wtedy dobieram metodę pomocy. Tu, dziś, po raz pierwszy milczałam. Kobieta zaczyna mówić. Opowiadać. Że od dzieciństwa ma kłopot z tym, że nie czuje się sobą ( jest osobą w pełni władz umysłowych, spełnioną fotografką ) Opowiada, jak wywoływana z imienia i nazwiska nie wychodzi. Tak jakby to jej nie tyczyło. Kłopoty z podpisywaniem się, bo przecież to nie moje imię i nazwisko. I już wiedziałam, że to zaledwie preludium. Jej partner stracił żonę, która również zajmowała się tym samym, co klientka. A ja w tym momencie odzywam się do niej nie jej pierwszym a drugim imieniem. I cisza... Słyszę - Aniu, to jest imię zmarłej żony.
Dokończyła opowieść - nigdy nie była zazdrosna o zmarłą, czuła z nią silną więź, w momencie, w którym przekroczyła próg domu partnera poczuła się tak, jakby wróciła do domu. Używa jej biżuterii, gdyż ma dokładnie taki sam gust.
A ja siedziałam, słuchałam i płakałam. Detali było znacznie, znacznie więcej. Gdy skończyła, przedstawiłam jej mój punkt "czucia". Wiedziałam, absolutnie wiedziałam, do kogo mówię. I tym kimsiem nie była moja klientka. To co stało się po chwili sprawiło, że nadal płaczę - kobieta powiedziała - Aniu, wiem, do kogo mówisz. W końcu to wiem.
Ustaliłyśmy dalszy sposób postępowania - celowo tym razem nie nazywam rzeczy po imieniu. Pozostawiam to Waszej wyobraźni...